Hierarchia wartości, czyli co tak naprawdę jest w życiu ważne

Od samego początku byłam wychowywana przez rodziców w taki sposób, by szanować to, co mam oraz dzielić się dobrem z innymi. Rodzice nazywają to "świadomością". Piętnaście lat szczerych rozmów, cierpliwych wyjaśnień oraz prób i pomyłek pod ich okiem pozwoliły mi przeskoczyć parę lat do przodu, a co za tym idzie - uniknąć wielu błędów. To właśnie rodzice uświadomili mi, jak ważna jest znajomość własnej wartości oraz zdolność do obrony własnego zdania. Dzięki nim jestem w stanie stanąć przez całym tłumem ludzi i obstawiać przy swoim, jeśli tylko czuję, że robię dobrze. Pomagam zejść innym ze złej drogi, nakierowując ich na właściwą. 

To jest właśnie magia owej świadomości.



To trudne. I myślę, że do osiągnięcia jedynie po pewnych przejściach, po których chcemy zmienić samych siebie, bez popełniania tych samych błędów. Wielu z Was z pewnością może już zbierać owoce swojej pracy, są jednak jeszcze tacy, których dopiero to czeka - o ile w ogóle będą myśleć o czymś podobnym. Boli mnie, gdy widzę dzisiejszą młodzież zagubioną w erze technologii, papierosów i kompletnej ignorancji, ale przecież nie będę zmieniać całego świata. Na siłę nikt nikomu nie pomoże.

Jeśli ktoś taki jak ja jest tutaj, błagam, odezwij się! Mam dosyć samotnego błądzenia w tłumie zaślepionych rówieśników!

Kiedyś myślałam, że mam przyjaciół, aż nagle się okazało, że to kompletna bzdura. Można więc chyba powiedzieć, że od piętnastu lat borykam się z bolesną samotnością... Czas piątej klasy był chyba dla mnie najszczęśliwszy pod kątem towarzyskim, ale wszystko ma swój koniec. Teraz wszystko wygląda inaczej. Do szkoły chodzę sama. Na przerwach siedzę sama. Po szkole nie spotykam się z nikim. Nikt mnie nigdzie nie zaprasza. 

To - broń, Boże - nie są wylewane smutki nastolatki. To prawda, z którą powinniście się liczyć. Świadomy oznacza samotny. Od kilku lat stoję na tej granicy i walczę z tym, by nie zboczyć z obranej drogi oraz nie odpuścić. Macie pojęcie, jakie to dołujące, kiedy idziecie korytarzem, wszędzie widząc roześmiane grupki nastolatków, podczas gdy ja wędruję sama? Gdy podczas zajęć nie mam żadnego partnera, bo każdy przyjaźni się z kimś innym? 

Okay, może jednak trochę się uzewnętrzniam. Musicie mi wybaczyć. 

Ale z drugiej strony, piszę samą prawdę. Czasem, gdy pod moją klasę przychodzi jakaś dziewczyna i wszyscy rzucają się, żeby z nią pogadać, zaczynam zadawać sobie pytania: co ona takiego ma, czego nie mam ja? Dlaczego ona przyciąga tłumy, podczas gdy ja nie mam nawet jednej koleżanki? To wydaje się być potwornie niesprawiedliwe, prawda? Nikt mnie w szkole nie prześladuje, ani nie wyśmiewa - to chyba jedyny pozytywny aspekt całej sytuacji.

Ale czy na pewno? Tutaj pojawia się rozterka: z jednej strony jestem gotowa zrobić wszystko, by zyskać choć jedną osobę, która będzie chciała ze mną rozmawiać, a z drugiej zastanawiam się, czy w ogóle warto. Samotność jest bardzo męcząca, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ale pokażę Wam inną perspektywę, która z każdym pojawieniem się podobnych wątpliwości rozwiewa je niczym dym. 

Dziewczyna jest popularna, lubiana. Co jeszcze? Na pewno jest ładna, ma długie włosy i zgrabną figurę. Potrafi być zabawna, towarzyska. Dziewczyna ideał, nieprawdaż?

Otóż nie. Uświadamiam to sobie, gdy za każdym razem wchodzę wieczorem na Facebooka i widzę jej nowe zdjęcie. Piękne, poprawione, ale już chyba setne. Na tym samym portalu udostępnia jeszcze te z Instagrama i Snapchata. W weekend widzę ją w McDonalds'ie ze znajomymi. Mijając ją na ulicy, dowiaduję się, że pali elektryka. Dyskretnie przysłuchując się jej rozmowie, odkrywam, że tak naprawdę mówi o niczym. Jest świetna w sporcie, ale jedzie na trójach. 

Czy muszę wymieniać dalej? To proste: za każdym razem, gdy czujecie, że wasza pewność co do obranej drogi jest zagrożona, zastanówcie się nad tym. Owszem, ja muszę to sobie przypominać kilka razy tygodniowo, bo to wcale nie jest proste, zwłaszcza w szkole. Ale to popycha mnie do przemyśleń na temat rzeczy, które sprawiają, że moje życie jest wartościowe. I nagle zaczynam się z siebie śmiać: co z tego, że ta dziewczyna ma tylu znajomych? Prawdopodobnie, gdy znajdzie się w większej potrzebie, zostanie sama. Nie życzę jej tego, ale sprawi jej to ból, którego ja uniknę. I co, że jest świetna w sporcie? Ja mam dobre oceny, które pozwolą mi spokojnie wybrać szkołę, a potem wymarzone studia. Co z tego, że wiecznie jest zajęta, kiedy tak naprawdę jej rozmowa nie wniosłaby do mojego życia nic konstruktywnego?

Nie śmieję się z niej. Właściwie powinnam jej podziękować, bo dzięki tej dziewczynie pamiętam, co czyni moją egzystencję wartą chwilowego, przyziemnego cierpienia. I prawdopodobnie wielu z Was już doskonale o tym wie, ale może tym tekstem pomogę komuś, kto jeszcze nie odkrył tej niezwykłej perspektywy?

A sama hierarchia moich wartości przedstawia się następująco:

1. Zdrowie

Nie będę pisać, że to oczywiste, bo wcale nie dla wszystkich musi takie być. Ale bez zdrowia nie mogłabym przeżywać życia, a przecież na życiu opiera się zdobywanie doświadczenia. W najróżniejszych jego momentach przypominam sobie, że tak naprawdę mam ogromne szczęście, ponieważ urodziłam się zdrowa, mam dom, prawdziwą, wspaniałą rodzinę i możliwość spełniania swoich marzeń. Bez zdrowia nie byłoby to możliwe i choć pozwalam sobie na małe grzechy, dużo trenuję i nigdy nie dopuszczam do sytuacji, by wysiłek szedł odwrotnie proporcjonalnie do ilości spożywanego jedzenia.

2. Rodzina

Mam tutaj na myśli moją mamę, tatę i starszą siostrę. Powiem Wam, że jesteście naprawdę wielcy, jeśli uwielbiacie spędzać czas ze swoimi rodzicami i robicie to. Wzdrygam się za każdym razem, gdy ktoś nazywa ich "starymi", lub mówi o nich tak, że coś się w żołądku skręca. Szanuję każdą spędzoną z nimi chwilę, ponieważ wiem, że życie jest ulotne i wszystko może się zmienić. A kiedy jestem z nimi, nie ma na świecie żadnego rówieśnika, z którym pragnęłabym być bardziej. Wewnętrznie czuję, że jeśli rodzice i rodzeństwo są dla Was jednocześnie najlepszymi przyjaciółmi, to odnieśliście wielki sukces. Dzięki nim wiem tyle, ile wiem i mogę nazwać swoje życie szczęśliwym. 

3. Aikido

Tu mam na myśli oczywiście samą pasję, coś, co daje mi niewymowną radość, energię i siłę. To część mojego życia, bez której nie zaznałabym pełni szczęścia, nawet gdyby pierwsze dwa aspekty były spełnione. To taka wisienka na torcie, bez której nie można się obejść. Aikido daje mi nie tylko radość; pozwala wciąż poznawać siebie od wewnątrz, dodaje pewności siebie oraz pomaga poznać nowych ludzi, w których towarzystwie czuję się naprawdę sobą. To sposób na wyrażenie samej siebie, odcięcie się od świata, gdy mam zły dzień, a jednocześnie sposób na nabranie dystansu do pewnych spraw i odnalezienie rozwiązania. To jest moja definicja pasji.


4. Odwaga

I nie, nie mówię tutaj o skoku na bungee, stawaniu naprzeciw rozpędzonej ciężarówki lub robieniu podobnych rzeczy. Mam na myśli odwagę w bronieniu własnego zdania, dążeniu do celu i spełniania swoich marzeń.
"Ludzie mówią, że jesteś wariatem, kiedy robisz coś, na co im brakuje odwagi". 
Coś w tym jest, prawda? Z pewnością wielu z Was zna historię Einsteina. Zaczynał jako wyrzutek i dziwak, skończył jako geniusz. I pomogła mu w tym siła, by iść do przodu mimo tego, co mówią ludzie. Robił, co uważał za słuszne, nie kierował się opinią innych. Tacy ludzie budują morale. Z takich powinniśmy brać przykład. 


I tak siedzę od dłuższego czasu i muszę Wam przyznać, że już nic nie przychodzi mi do głowy. Na tym chyba kończy się moja lista wartości, którymi kieruję się w życiu. To oczywiście nie znaczy, że nic innego się dla mnie nie liczy. Przykładowo: przyjaciel. Ktoś, kogo każdy z nas chciałby mieć, ale czy tak naprawdę jest mi on potrzebny? Od zawsze radziłam sobie sama ze wsparciem rodziny i wychodziłam na tym dobrze. Z pewnością to wspaniale mieć kogoś, kogo można nazwać prawdziwym przyjacielem, ale dla mnie to nie jest coś, co jest mi niezbędne do szczęścia. Zależy od człowieka :)

I druga sprawa: pieniądze. W tym momencie powinnam zaznaczyć, że nie jestem święta. Cieszę się, jeśli mogę wyjść z rodziną do restauracji, kina, albo kupić sobie książkę czy wyjechać na wakacje. Pieniądze z całą pewnością urozmaicają moje życie i sprawiają, że jest ono ciekawsze, ale podzielę się z Wami prawdą, którą od zawsze wpaja mi mój tata:
"Pieniądze nie są celem, lecz środkiem do celu"
To pozwala mi cieszyć się tym, co mam, ale nie przywiązywać się zanadto. Mogę cieszyć się trenowaniem Aikido i czytaniem książek, a jednocześnie dzielić się dobrem z innymi, ponieważ wierzę, że to, co dajemy, wraca do nas z nawiązką. 

A więc: zdrowie, rodzina, pasja i odwaga. A szczęście? Szczęście kreujemy sami. To od nas zależy, czy staniemy w miejscu, czy ruszymy dalej; czy wstaniemy po kolejnym upadku. Jeśli pracuję nad wszystkim czterema aspektami, jestem szczęśliwa.

U każdego z Was pewnie wygląda to inaczej, ale pisząc te słowa mam nadzieję pomóc komuś, kto zabłądził bądź czuje się zagubiony w dzisiejszych czasach podziałów społecznych. Może warto zwrócić większą uwagę na te aspekty życia? Zdrowie? Rodzina? Nie zawsze jest sielankowo - uwierzcie mi, zdaję sobie z tego sprawę - ale naprawdę jest o co powalczyć.

Spróbujcie, a przekonacie się, że warto! :)

Komentarze

  1. Piękne słowa mądrej nastolatki. Samo życie, które kształtuje, buduje i rozwija młodego człowieka. jestem pod ogromnym wrażeniem, odwagi w szczerości wypowiedzi i świadomości tego o czym piszę. Brawo !!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Dla mojej ulubionej klasy...

Literatura - niedoceniany skarb wartości

Ból - nasz wróg czy sprzymierzeniec?