Szkoła - budulec czy niszczyciel naszej moralności?

Chciałam się z Wami podzielić paroma moimi przemyśleniami, które dotyczą dosyć stereotypowych sytuacji. Czy nie czujecie się czasem szufladkowani bez możliwości pokazania swojego prawdziwego "ja"? Pochopnie oceniani ze względu na poziom Waszej klasy?

Nie wątpię, że tak. Nauczyciele, mimo wykształcenia i doświadczenia, potrafią być naprawdę powierzchowni. Zresztą jak my wszyscy. Jeśli jest osoba w Twoje klasie, której naprawdę bardzo nie lubisz, unikasz jej. Ona ma przyjaciela, który zawsze staje w jej obronie, choć nie zawsze przychylnie reaguje na jego zachowanie, a Ty się dziwisz - jak on może zadawać się z kimś takim? Od razu odrzucasz go jako potencjalnego kolegę, bo skoro zadaje się z kimś wrednym i boleśnie sarkastycznym, nie może być lepszy od niego, prawda?

Otóż nie. Bo jeśli przejawia zajawki dobrego człowieka, to czy może być zły? Często nie rozumiemy motywów innych i przez to oceniamy ich zbyt pochopnie. I nagle pewnego dnia upadasz, a pomocną dłoń wyciąga do Ciebie właśnie ta osoba, którą sprowadziłeś do tego samego poziomu, co wrednego kolegę. Zdziwiony? Oceniłeś go, bo towarzystwo, jakie sobie dobrał, nie odpowiadało Twoim standardom. Kto wie? Może ten niemiły chłopiec po powrocie do domu jest pomocnym synem i troskliwym bratem? Może jest kumplem godnym zaufania? Tego już się nie dowiesz, jeśli nie otworzysz oczu. 

Podam przykład innej sytuacji, która dotyczy bezpośrednio mnie. Tytułem wstępu warto by dodać, że ze szkołą radzę sobie dobrze i mam dobre oceny. Gdzieś tak w połowie semestru podczas wolnej lekcji rozwinęła się w mojej klasie dyskusja na temat szkół ponadgimnazjalnych. Po usłyszeniu pytania, dokąd się wybiera, prawie każdy stwierdzał, że zamierza uwolnić się z ograniczonego miasteczka spod Warszawy i uczyć się w samej stolicy. A ponieważ ja wtedy byłam już po wielu dyskusjach z rodzicami na ten temat, kiedy mnie zadano to samo pytanie, wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, że prawdopodobnie wybiorę się do szkoły w tym samym mieście. 

Wyobraźcie sobie oburzenie na ich twarzach! To było nawet zabawne. Każdy spojrzał na mnie jak na wariatkę, a jeden z chłopaków zapytał prosto z mostu, co mi odbiło. 

- Nie widzę sensu iść do Warszawy - odpowiedziałam. - Poranne wstawanie, zamarzanie na przystanku i powroty wieczorem nie do końca są zgodne z moim stylem życia. 

Co usłyszałam w odpowiedzi?

- Chyba zwariowałaś!
- Nie masz ambicji!
- Po tobie spodziewałem się więcej!

Rozumiecie? Takie słowa prosto w twarz powiedzieli mi chłopcy, którzy - z całym szacunkiem - przykładają się do nauki tak, jakby kartkówki i sprawdziany w ogóle nie istniały. Czy takie osoby są dla mnie wiarygodne? Powinnam się kierować nimi w podjęciu tak poważnej decyzji jak szkoła, w której spędzę kolejne trzy lata, przygotowując się do matury? 

Gwoli ścisłości: szkoła nie jest zła. Ma świetne warunki, kompetentnych nauczycieli i optymalny sposób nauczania. Moja mama i siostra są po tej szkole i mają naprawdę wysokie wykształcenie. 

Więc o co ta cała afera? Nie mam ambicji, bo wolę wybrać wygodę i większą ilość snu, będąc jednocześnie spokojna, że matura nie będzie dla mnie większym wyzwaniem niż dla uczniów warszawskich szkół? Roześmiałam się wtedy na głos. Chłopaki z mojej klasy - piłkarze - utrzymywali, że po takiej szkole nie dostanę się nigdzie - oni natomiast będą mieli szerokie możliwości.

Zastanówcie się. Czy to rzeczywiście jest prawda? 

Ja uważam, że nie. Oczywiście zaślepieni prestiżem koledzy z mojej klasy tego nie widzą. W jakiś pokręcony sposób uważają, że "lepsi" nauczyciele wszystkiego ich nauczą, podczas gdy oni nie będą musieli nawet zajrzeć do książki. I dla nich to niespotykane, żeby dziewczyna, której nauka zajmuje większość czasu i uwagi wybrała szkołę, która nie znajduje się w pierwszej setce polskich liceuów. 
Po tej lekcji byłam kompletnie zbita z tropu.

Po głębszym przemyśleniu sytuacji i konsultacji z rodzicami zostawiam Wam wiadomość: Nie dajcie się zwariować!
Przecież to nie ma absolutnie żadnego znaczenia, jaką szkołę wybierzecie. Jeśli tylko jest tam klasa, która odpowiada Waszym oczekiwaniom, przed czym się wzbraniać? Prawda jest taka, że między szkołami w większych miastach, a tymi w mniejszych jest taka, że próg zaliczeniowy zaczyna się od, powiedzmy, 50%, a nie 40% czy 30%. Ale czy to ma znaczenie? Jeśli zależy mi na dobrze zdanej maturze i dostaniu się na ulubione studia, będę się uczyć dobrze bez względu na jakiś próg zaliczeniowy. Poza tym w takim przypadku więcej osób nie zalicza przedmiotów, więc czym tu się chwalić?

Chciałam Wam tylko przekazać, że nie należy kierować się opinią publiczną i poddawać naciskowi rówieśników. Uważacie, że szkoła, którą sobie wybraliście, jest dobra, a wszyscy inni mówią, że to najgorszy wybór w Waszym życiu? Zróbcie tak, jak Wam podpowiada Wasza intuicja. Większość swojego życia musiałam iść w przeciwnym kierunku niż reszta i doszłam do takiego momentu, gdzie mogę powiedzieć, że nie żałuję tego. Nie próbuję być lepsza - ale czyż nie do tego zmusza mnie dzisiejsza młodzież? Mogę być taka jak oni albo lepsza - wybór jest oczywisty. 
I podjąć go musi każdy z Was. 

Jak powiedział Zbigniew Herbert: "Płynie się zawsze do źródeł pod prąd, z prądem płyną śmiecie". Ach! Cóż byśmy zrobili bez mądrych słów poetów i publicystów? To tak na dłuższą chwilę kontemplacji dla Was :)

Wracając do wspomnianej wcześniej sytuacji: najbardziej paradoksalny jest chyba fakt, że to samo, co uczniowie, powiedziało mi kilkoro nauczycieli. Tak! Magistrzy i ludzie, którzy mają dyplom licencjacki mówią, że nie mam ambicji, wybierając szkołę w mieście, kiedy mieszkam pod samą stolicą. Zastanawiam się, gdzie ja w ogóle trafiłam? Z jednej strony wydaje się, że jeśli coś takiego mówi Wam wykształcony nauczyciel, to coś musi w tym być. Ale... czy ma on monopol na rację? Nikt nie jest nieomylny niczym Bóg - takie jest moje zdanie.

Wielcy jesteście wtedy, gdy potraficie trwać przy własnym zdaniu mimo dwudziestu osób kłócących się o to, jak bardzo Wasz pomysł jest głupi i nierozważny. Poza tym większość tych ludzi zniknie z Waszego życia i prawdopodobnie więcej się nie pojawi - po co więc starać się o ich aprobatę? Ten kolega, który zarzucił mi brak ambicji, pójdzie sobie do sportowej szkoły w Warszawie, ale to ja będę ze sobą 24h na dobę, 7 dni w tygodniu. Muszę czuć się dobrze z własnym wyborem i akceptować go, bo tylko ja będę z nim żyć. 

Ale uwierzcie mi, niczego nie można brać za pewnik. Owszem, warto kierować się czyjąś sugestią, jeśli ktoś naprawdę ma doświadczenie i wie, o czym mówi. Ale niektórzy tylko uważają się za mądrych, choć w rzeczywistości ich decyzje świadczą o czymś przeciwnym (i nie mam tutaj na myśli pracowników szkoły ani nikogo innego; uogólniam stwierdzenie). Sami musimy wiedzieć, kiedy iść naprzeciw światu, a kiedy posłuchać mądrzejszego od siebie. Lecz do tego trzeba już umieć słuchać własnej intuicji. 
Ale o tym innym razem :)

Komentarze

  1. Przede wszystkim dobra szkoła to nie ta, w której są wymagający nauczyciele. Wymagający może być każdy. Dobra szkoła to ta w której są nauczyciele którzy posiadają umjejętność nauczania.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wilki nie przejmują się tym co o nich sądzą barany"....:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Dla mojej ulubionej klasy...

Literatura - niedoceniany skarb wartości

Ból - nasz wróg czy sprzymierzeniec?