"Karty na stół" symbolem losu

Wybaczcie mi tygodniową nieobecność - nałożyło się na siebie parę spraw i bardzo nie chciałam, żeby odbiły się one tutaj. Na szczęście już wszystko w porządku i wracam do pisania.

Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić pewną historią, która ostatnio przyszła mi do głowy, kiedy jechałam pociągiem. Wpadła zupełnie niespodziewanie i nie miałam pewności, czy przelać ją na "papier", ale ostatecznie to zrobiłam. Nie jest szczególnie ambitna ani przełomowa - zwyczajnie poczułam, że powinnam się nią podzielić. Odbieram ją jako radę dla mnie, by mieć otwarte serce na każdy znak, jaki dostajemy od losu... A jak Wy dobieracie tę historię?
Zapraszam do czytania! :) 


    Dhalia nigdy nie była osobą szczególnie energiczną i żywiołową, ale kochała poświęcać się swoim dzieciom jak mało kto. Była zbyt skromna, by przyznać się, że ogromnie cieszy się ze wszystkich pochlebstw, jakie słyszała od sąsiadów i rodziny na ten temat, zawsze jednak dbała o to, by te słowa mobilizowały ją do dalszej troski.
     Jako pięćdziesięcioletnia kobieta miała dwoje dzieci - dwudziestotrzyletniego syna Gerarda, który obecnie studiował na jednym z najlepszych uniwersytetów w kraju, miał dziewczynę i własne mieszkanie oraz siedemnastoletnią Rebeccę, która właśnie zaczęła drugą klasę szkoły średniej. Dhalia kochała swoje dzieci nad życie, głównie dlatego, że miała czas się im poświęcić dzięki pracującemu mężowi, Henry'emu. Mężczyzna miał wielkie serce i dbał o rodzinę jak o skarb, ale zrozumieć swoich dzieci jakoś nigdy nie potrafił...
     Dhalia westchnęła cicho, odkładając list ze szkoły na stół. Właśnie dowiedziała się, że pani dyrektor osobiście nalega na spotkanie z nią w sprawie jej córki, która nie dość, że przeszła teraz warunkowo do kolejnej klasy, to jeszcze od samego początku sprawiała problemy. Gerard zdążył się już ustatkować, ale nie omieszkał często jej odwiedzać i pomagać w sprawach dotyczących młodszej siostry. Jakimś cudem to Rebecca przejęła te cechy, które w życiu zdają się najbardziej utrudniać dążenie do celu - opryskliwość, lenistwo i zniechęcenie. Jako matka, Dhalia dbała, aby dzieci wiedziały, co w życiu ważne, a jednocześnie miały świadomość, że nic nie przychodzi łatwo. Dlaczego Gerard przyjął te lekcje, a jego siostra nie - nie wiedziała. Mogła tylko wciąż poświęcać czas Rebecce z nadzieją, że wciąż może coś zmienić.
     Pozostało jej tylko czekać, aż dziewczyna wróci ze szkoły i porozmawiać z nią o tym. Żałowała, że nie było z nią Henry'ego - wyjechał dwa dni temu w delegację i miał wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. Kobieta musiała poradzić sobie sama, ale nie potrafiła przed sobą ukryć, że kolejne niepowodzenia odbierają jej pewność co do słuszności obranej drogi. Czy popełniła błąd w wychowaniu córki? Jeśli tak, to gdzie?
     Zanim dokładniej zagłębiła się w swoich przemyśleniach, dobiegł ją dźwięk dzwonka i walenie w drzwi. Wstała z fotela i ruszyła w kierunku przedpokoju. Wielokrotnie pouczała córkę, by nie uderzała tak mocno w drzwi, jakby się niecierpliwiła, tylko spokojnie zapukała. Nigdy nie działało. A ponieważ Dhalia miała spokojne usposobienie, po otworzeniu drzwi jej córka wparowała do domu, nawet się nie witając, i pobiegła w stronę kuchni, a ona ledwo drgnęła.          Dopiero po chwili zamknęła dokładnie drzwi i ruszyła za córką, przygotowując się na ciężką rozmowę. Zdążyła zauważyć, że Rebecca porwała gotową zapiekankę i właśnie pochłaniała ją w ekspresowym tempie.
     - Wreszcie... - mruknęła do siebie dziewczyna, a na jej twarzy widniała ulga.
     - Co robisz? - spytała Dhalia, opierając się o krzesło. - Odgrzej sobie obiad, a nie zapychasz się jakimiś śmieciami.
     - Daj spokój, głodna byłam. - Rebecca przewróciła oczami.
     Dhalia westchnęła i oparła dłonie na biodrach, bo poczuła, że znów zaczęły drżeć.
     - Nic dziwnego, jeżeli idziesz do szkoły na dziewięć godzin i nie robisz sobie żadnego jedzenia. To źle wpływa na organizm, Becco, i dobrze o tym wiesz. Dlaczego nie bierzesz kanapek?
     Dziewczyna odgryzła kolejny kęs zimnej zapiekanki, ignorując słowa matki.
     - Posłuchaj...
     - Jezu! Nie chciało mi się, okej? - warknęła. - Mam lepsze rzeczy do roboty!
     - Opanuj się, Rebecco, zanim powiesz coś, czego będziesz żałować - ostrzegła ją matka. - Dostałam właśnie list od pani dyrektor. Grozi ci wyrzucenie ze szkoły! Dlaczego robisz wszystko, żebyśmy nie mogły się porozumieć?
     Rebecce wyczerpywała się już cierpliwość od słuchania słów matki, które powtarzały się notorycznie po telefonie wychowawcy albo skargi rodzica. Odkąd tylko pamiętała, nic, co robiła, nie pasowało tej kobiecie, którą zmuszona była nazywać matką.
     - Bo wiecznie wszystko ci nie pasuje! - zawołała w złości. - Tak, może i zdemolowałam pół łazienki szkolnej, ale to nie moja wina, że Carlie się na mnie rzuciła! Poza tym wcale nie jesteś lepsza! Siedzisz tylko w domu i nawet nie odgrzejesz mi obiadu! Taka jesteś pomocna? Oby tak dalej, świetnie ci idzie.
     Nim Dhalia zdążyła zareagować, Rebecca już wybiegała z kuchni. Kiedy zrobiła krok, usłyszała trzask frontowych drzwi. Jej córka znowu zniknęła. Prawdopodobnie wróci dopiero wieczorem.
     Dhalia zacisnęła palce na krześle, tłumiąc narastającą w niej frustrację. Za każdym razem wszystko kończyło się tak samo. Rebecca krzyczała na cały głos albo wybiegała z domu, żeby nie musieć się silić na rozmowę. Normalnie kobieta zaparzyłaby sobie zieloną herbatę i usiadła, próbując rozwiązać problem lub radząc się męża. Niestety, tym razem nie mogła tego zrobić ze względu na obietnicę, jaką złożyła swojemu synowi. Za pół godziny odjeżdżał jej pociąg i powinna już wychodzić, jeśli nie chciała się spóźnić. Zaciskając zęby, chwyciła za płaszcz i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Przechodząc przez ogródek uśmiechnęła się do sąsiadki, która właśnie grabiła jesienne liście. Nikt by nie pomyślał, że jej rodzina jest taka niedoskonała.
     Dhalia nie była osobą, która upierałaby się, że wszystko w porządku i ukrywała przed światem swój problem. Najzwyczajniej w świecie wiedziała, że nie żyje tutaj sama i nie powinna zawracać przyjaciołom głowy tym, co się dzieje. Myślała o tym, kupując bilet i wsiadając do pociągu, który właśnie wjechał na peron. Od zawsze pragnęła tylko rozwiązać sytuację z Rebeccą sama z mężem, ale kilka dni temu zaczęła się zastanawiać, czy nie skontaktować się z pobliskim psychologiem. Być może jej córce łatwiej będzie powiedzieć, co czuje, komuś obcemu. Ta myśl bolała, ale kobieta zbyt mocno kochała swoją córkę, by pozbawiać jej tej możliwości.
     Nagle ktoś położył jej dłoń na ramieniu, więc odwróciła się gwałtownie. Za nią stała młoda blondynka, niewiele starsza od Rebekki, ubrana w najkrótszą sukienkę, jaką Dhalia kiedykolwiek widziała. Doskonale znała dzisiejsze trendy, bo dla jej córki ubrania stanowiły rzecz ważniejszą niż wszystko inne. Buty na obcasach nieznajomej sprawiały, że pięćdziesięciolatka musiała zadzierać głowę, by na nią spojrzeć, choć nie należała do niskich. Do tego dochodził makijaż i
     - Czy mogę w czymś pomóc? - spytała Dhalia, siląc się na miły ton, jednak wyszło to znacznie oschlej, niż zamierzała. Miała w sobie dużo miłości i troski, ale ciężko jej było pozbyć się uprzedzeń. Dziewczyna, która przed nią stała, przedstawiała typowo stereotypową nastolatkę.
     - Pożyczy mi pani dychę? Nie wzięłam portfela. - Nieznajoma wydęła wargi, niecierpliwie stukając butem o podłogę.
     Dhalia nie potrafiła ukryć zaskoczenia.
     - Że co, proszę? Po cóż ci ona?
     - Na fajki - westchnęła zirytowana. - To jak?
     Nerwy kobiety były w ostatnim czasie zbyt mocno nadszarpnięte, by jeszcze zatrzymać tę dziewczynę i wyjaśnić, dlaczego nie może spełnić jej prośby. Nieznajoma miała wielkiego pecha, ponieważ przypominała dziewczynę, którą Dhalia obawiała się w przyszłości zobaczyć jako Rebeccę. Poza tym nie pochwalała palenia w tak młodym wieku (w sumie to w żadnym), a także stroju i kultury tej dziewczyny. Dlatego rzuciła tylko oschłe:
     Następnie ruszyła w kierunku końca wagonu, by tam spokojnie usiąść i przemyśleć parę bieżących spraw. Jednak kiedy pociąg ruszył, zorientowała się, że nie jest w stanie myśleć o wszystkim spokojnie, a w dodatku przy ludziach.
     Przez chwilę przyglądała się innym pasażerom, dzielącym z nią przedział i dostrzegła dziewczynę siedzącą naprzeciwko niej, która zwróciła jej uwagę. Miała na sobie czarną, materiałową spódnicę przed kolana i kaszmirowy sweterek, a na kolanach czarną torebkę. Pod kątem strojenia się dziewczyna zdawała się podobna do tej, którą Dhalia spotkała jeszcze chwilę temu, choć musiała przyznać, że z pewnością jej ubrania zakrywały więcej ciała. Mimo wszystko pięćdziesięciolatka bywała uprzedzona, więc tylko prychnęła na widok dziewczyny i wyjęła książkę, którą wzięła ze sobą, by po chwili mocno zagłębić się w wyimaginowanym świecie Agathy Christie.
     Właśnie miała dojść do momentu, w którym sławny detektyw Poirot odkrywa szokującą prawdę.
     - O! Czy to "Karty na stół"?
     Zaskoczona Dhalia podniosła wzrok. Ta sama dziewczyna, siedząca naprzeciwko, którą uznała za niewartą jej uwagi teraz wpatrywała się w nią z fascynacją. Kobieta zmarszczyła brwi.
     - Tak, zgadza się. - I z czystej uprzejmości, choć ze skrywaną niechęcią, dodała: - Znasz to?
     - Oczywiście! - zawołała radośnie dziewczyna. Szybko się rozejrzała i wstała, siadając obok Dhalii, żeby nie krzyczeć przez przedział. Szeroki uśmiech rozświetlał jej twarz. - Uwielbiam książki Agathy Christie. To prawdziwa mistrzyni!
     Pięćdziesięciolatka nie potrafiła ukryć, że zachowanie dziewczyny nieco zmniejszyło jej niechęć, ponieważ bardzo ceniła tych, którzy wciąż czytają książki - w dzisiejszym świecie było ich coraz mniej. Posłała dziewczynie - tym razem szczery - uśmiech.
     - Jenny - odparła. - Miło spotkać kogoś, kto czyta te same książki. Prawie nikogo ostatnio nie widuję z książką w ręce.
     Te słowa zmiękczyły kobiecie serce.
     - Masz rację. - Skinęła głową i zamknęła powieść. - Dokąd się wybierasz?
     Jakimś cudem to pytanie tylko bardziej rozświetliło twarz Jenny, kiedy rzuciła podekscytowana:
     - Chcę zrobić mojej mamie niespodziankę! Od dwóch dni stoi za ladą przez dziesięć godzin i nie ma ani chwili przerwy. - Sięgnęła do swojej torebki i wyjęła z niej pudełko. - Upiekłam jej zapiekankę, żeby mogła coś zjeść coś ciepłego w środku dnia. Och! I jeszcze kupiłam jej tygodnik, bo w całym tym popłochu o nim zapomniała, a uwielbia go czytać.
      Dhalia zamilkła, zaskoczona tym, co usłyszała. Błędnie zaszufladkowała tę dziewczynę jako podobną do tej, która bezwstydnie poprosiła ją o pieniądze. Tymczasem okazała się troskliwą córką, która tylko jechała wesprzeć swoją mamę w trudniejszej chwili. Była lekko zawstydzona swoim zachowaniem, ale jednocześnie bardzo się ucieszyła, że nie miała racji.
     - Wspaniale - rzuciła z uśmiechem. - Mogłabyś udzielić paru rad mojej córce - z pewnością by jej się przydały.
     Nie zamierzała tego mówić, ale nie była w stanie ukryć przed sobą prawdy. Spodobała jej się ta dziewczyna. Kiedy oderwała się od własnych myśli i sama ją zaczepiła, zdawała się wręcz promieniować pozytywną energią.
     - Pani córka z pewnością jest inteligentna, potrzebuje tylko kogoś, kto pomoże jej to dostrzec - rzekła spokojnie.
     Po chwili, nim Dhalia zdążyła odpowiedzieć, Jenny odwróciła się w stronę tablicy i zawołała:
     - To moja stacja. Miło było panią poznać! - Pomachała jej z szerokim uśmiechem i wybiegła z pociągu, ruszając na spotkanie ze swoją mamą.
     Tymczasem Dhalia jechała dalej. Oparła głowę o szybę i myślała o tym, co powiedziała dziewczyna. Czy faktycznie przez nadmierną troskę nie pozwalała swojej córce rozwinąć skrzydeł? Czy Rebecca pragnęła jej udowodnić, że potrafi być odpowiedzialna, tylko ona nie dawała jej takich możliwości? Czasem rzeczywiście zapominała, że Becca nie miała już dziesięciu lat. Czy rzeczywiście więcej ją pouczała, aniżeli pozwalała się wykazać?
     Po dłuższej chwili namysłu Dhalia uśmiechnęła się do siebie i wyciągnęła z torby telefon, wybierając odpowiedni kontakt. Jej radość powiększyła się, gdy usłyszała ciche:
     - Halo?
     - Becca? Wracam niedługo, może miałabyś ochotę wyskoczyć na kawę? Porozmawiałybyśmy jak na dorosłe kobiety przystało. Co ty na to?
     W słuchawce zapanowało krótkie milczenie, a potem cichy, zdławiony jęk. Głos Rebekki zadrżał, gdy odpowiedziała:
     - Oczywiście, mamo. Bardzo... bardzo chętnie.
     - Jesteś pewna? Jeśli nie masz ochoty...
     - Nie! - zawołała szybko. - Mam. Naprawdę.
     - Cudownie! W takim razie do zobaczenia, kochanie - rzuciła Dhalia, a kiedy jej córka wykrztusiła słowa pożegnania, rozłączyła się.
     Jechała pociągiem kolejne dziesięć minut, ale to był kompletnie inny czas niż ten, który zdawał się płynąć przed spotkaniem tej roześmianej dziewczyny. Żałowała, że Henry nie mógł być świadkiem tego zdarzenia.
     Los postawił na jej drodze Jenny, która w pięć minut wywróciła jej pogląd wobec córki do góry nogami. Teraz dostała nową szansę. 
     I nie zamierzała jej zmarnować.

Komentarze

Popularne posty

Dla mojej ulubionej klasy...

Literatura - niedoceniany skarb wartości

Ból - nasz wróg czy sprzymierzeniec?