Pokora - klucz do mistrzostwa

Zastanawialiście się czasem nad sytuacjami, w których nad kimś słabszym w brutalny sposób wygrywa silniejszy? Gdy zarozumiały, zapatrzony w siebie człowiek osiąga swoje cele mimo krzywd, które wyrządził? Bo ja wielokrotnie. I za każdym razem zadawałam sobie pytanie: gdzie jest sprawiedliwość? Dlaczego Bóg na to pozwala?

Nie wiedziałam, co myśleć, zwłaszcza po sobotniej gali KSW 37, na której dwóch wielkich fighterów straciło mistrzowski pas. Jeśli ktoś kojarzy, Artur Sowiński i Karol Bedorf byli moimi idolami, którym kibicowałam całym sercem, a ich porażka bardzo mnie bolała. Jeszcze bardziej dobił mnie fakt, że ich przeciwnicy, z którymi się mierzyli, okazali się zarozumiałymi, ogarniętymi pychą ludźmi, którzy nie widzieli sensu w idei szacunku do przeciwnika. Zadawałam sobie pytanie: dlaczego tak dobrzy mistrzowie przegrali z takimi zarozumialcami? (Umiejętności swoją drogą, oczywiście).

I dopiero dzisiaj, po obejrzeniu filmu o niewinnym tytule - "Sully" - pojęłam, o co tak naprawdę chodzi z tą całą pokorą i szacunkiem. Swoją drogą, polecam ten film. Nie dla wspaniałych efektów albo zwrotów akcji, lecz dla knusztu aktorskiego Toma Hanksa, który niesamowicie odwzorował postać Chesleya Sullenbergera. Sully musiał zmierzyć się z ogromnie trudną decyzją, której skutki decydowały o życiu 155 osób. Miał do wyboru wypełnić polecenie bez słowa protestu i zginąć lub posłuchać się intuicji i zaryzykować manewr, który - jak dotąd - nie udał się żadnemu pilotowi w historii.

Kluczem nie jest koniec tej historii. Chodzi o samą postać pilota. Wyobraźcie to sobie: zwykły człowiek, taki jak my, ratuje 155 osób, dokonując cudu i nawet nie próbuje z nikim porozmawiać na ten temat. Gdy starsze pasażerki rzucają się mu na szyję, płacząc z ulgi, Sully podkreśla tylko, że wypełnił swój obowiązek. Byłam poruszona. Jaki człowiek bagatelizuje taki wyczyn?


A oto moja odpowiedź:

Skromny. Pokorny.

Nie daje się zbić z tropu, gdy jego szefowie zaczynają szukać dziury w całym, tylko podkreśla, że w każdej reakcji powinien być uwzględniony tzw. czynnik ludzki, czyli "zwyczajna" reakcja na wiadomość o zagrożeniu życia i dłuższa chwili namysłu. Pojawił się też bardzo ważny przekaz: "Jeśli oceniacie ludzi, sami musicie nimi być". Bardzo często my, ludzie, oceniając innych, zapominamy o tym, jaka byłaby nasza reakcja w sytuacji, co do której mamy obiekcje. A to przecież empatia jeszcze nie wyginęła...

Chesley Sullenberger był wielki w swojej pokorze i to czyniło go wystarczająco silnym, by dokonać cudu. Doświadczenie połączone z wewnętrzną intuicją to siła, której nie pokona cały stadion ludzi wykształconych, ze świeżym dyplomem w ręku i tych, którzy bezbłędnie znają teorię. To coś, co trzeba wypracować i zrozumieć. Siedząc za biurkiem, człowiek tak naprawdę nie widzi nic. 

Jako kolejny przykład nasuwa mi się postać Zbigniewa Religi, który jako pierwszy w Polsce dokonał skutecznego przeszczepu serca, co obrazuje znany film pt. "Bogowie", gdzie gra jeden z moich ulubionych aktorów, Tomasz Kot. Różnica jednak polega na tym, że Religa był doskonale świadomy swoich umiejętności i rozwijał się dalej. Musiał przejść długą drogę, która ostatecznie zaprowadziła go ku mądrości, mówiącej o tym, że żadne kompetencje, sprzęt ani umiejętności chirurga nie uratują pacjenta, jeśli nie posiada w sobie pokory - jedynego, najważniejszego składnika ludzkiego sukcesu. Gdy Religa dostrzegł prawdę, osiągnął swój cel. 

I znów to słowo: pokora. 

Wtedy zrozumiałam:


Tylko dzięki pokorze możemy dojść do mistrzostwa. 

Choć tego nie widać, brak skromności i szacunku zamyka nam tę drogę już na samym początku, choć wydaje nam się to nielogiczne. To tylko kwestia czasu aż ktoś zaślepiony sukcesami popełni błąd i odbierze swoją lekcję. 

Sully traktował swoją misję bezpiecznego wylądowania jako swój obowiązek. Religa wiedział, że być może będzie w stanie ratować ludzkie życia. Oboje mieli doświadczenie i wewnętrzny spokój, które pozwoliły im dokonać czegoś wielkiego. Bo tylko tacy ludzie dochodzą do wielkich rzeczy; pokora to zarazem pierwszy i ostatni stopień do mistrzostwa. Bez niej nie zaczniemy naszej drogi ku perfekcji ani jej nie ukończymy. Nie wspominając o wytrwałości na pozostałym miliardzie schodków...

A co do mistrzów KSW... zrozumiałam, że to jest sport. Rywalizacja. Jak słusznie stwierdził Mamed Khalidov: "Tutaj każdy wygrywa i przegrywa. Nie można wiecznie być mistrzem". (Na marginesie: powiedział sam mistrz!). Być mistrzem MMA to nie to samo co ratowanie setki ludzkich żyć. Stary mistrz schodzi ze sceny, wchodzi nowy. I nawet jeśli nie ma on w sobie krzty skromności i według wielu nie zasługuje na ten tytuł, to nie ma znaczenia. Przyjdzie i czas, by to on oddał koronę. Taka jest po prostu kolej rzeczy...

O ludziach pokroju Sullenbergera i Religi powinniśmy słyszeć częściej. To dzięki nim świat posuwa się naprzód, a my wciąż żyjemy. Nie uczą nas o nich w szkołach - ba! nie uczą tam nawet pokory! Musimy to robić sami. Osobiście szanuję takich ludzi i chociaż daleko mi do nich, marzę o tym, by stać się właśnie kimś takim. Mistrzem w swoim własnym kunszcie. Kimś skromnym, pokornym, kto kształci swoją wewnętrzną siłę, by być gotowym zmierzyć się z największymi wyzwaniami. 

Takich ludzi jest niewielu, ale doceniajmy to, że wciąż są. Niech będą naszą siłą napędową, wzorem, o którym sobie przypomnimy w trudnym momencie. Jak powiedział Stefan Wyszyński:

"Najważniejsze jest zwycięstwo nad małym, czymś niesłychanie małym - nad sobą."

Spróbujmy to osiągnąć. Jak często powtarzała moja nauczycielka: "Zmieniając siebie, zmieniamy też świat na lepsze". 

Komentarze

Popularne posty

Dla mojej ulubionej klasy...

Literatura - niedoceniany skarb wartości

Ból - nasz wróg czy sprzymierzeniec?