Ciężka praca popłaca, czyli podsumowanie całego roku

(Drobny komunikat: mimo najszczerszych chęci nie udało mi się odnaleźć aparatu, a co za tym idzie, zgrać kolejnych zdjęć, dlatego dalszej relacji z wakacji na razie nie będzie. Kiedy wreszcie odnajdę to małe ustrojstwo spróbuję coś ładnie skleić, ale to może trochę potrwać. Tymczasem zapraszam do czytania!)

Koniec roku już za mną, podobnie jak wyjazd za granicę i relaks wśród pięknych widoków. Miałam mnóstwo czasu, by na spokojnie przeanalizować cały miniony rok, począwszy od września, a skończywszy na czerwcu, który - można by rzec - był już przyjemnym zwieńczeniem wysiłku oraz wstępem do wakacji. Uważam, że analiza przebytych doświadczeń prowadząca do wyciągania wniosków, to jedno z ważniejszych działań w życiu, które wzbogacają nasze doświadczenie. A było co analizować...

Każdy mógłby rzec: cóż nastolatka może wiedzieć o ciężkiej pracy? W takich chwilach mnie także przypominają się osoby w trudnej sytuacji życiowej, które zaciskają zęby i idą naprzód mimo tego, iż cały bagaż ciągnie ich w tył. Szanuję takie osoby. Ale dlaczego mam się chwalić moją słabą namiastką "ciężkiej pracy", która w porównaniu z innymi wypada słabo i wygląda na objaw próżnej arogancji? 

A nie wiem. Być może po prostu czuję taką potrzebę. Nie mam wpływu na życie innych osób; mogę jedynie sterować swoim. Poza tym pomyślałam, że najprostszym sposobem na przekazanie prawdy jest przedstawienie jej na prostych faktach. Chciałam także obalić stereotyp, jakoby nastolatki byli tylko ślepym stadem podążającym za negatywnie wyróżniającymi się jednostkami. Każdy z nas ma w końcu własny rozum. 

Ale do rzeczy.

To był dla mnie rok pełen ciężkiej pracy. Myślę nawet, że jak do tej pory najcięższy w moim życiu.

Bez wchodzenia w zbędne szczegóły: w tym okresie skumulowało się naprawdę wiele obowiązków, których nie mogłam odłożyć w czasie. Trzecia klasa gimnazjum, a więc nauka, egzaminy i wyciąganie jak najlepszych ocen. Moja pasja, jaką jest Aikido: niepewna przyszłość moich egzaminów, praca na treningach, dokładanie nowych. Moja głowa była wiecznie czymś zajęta, jak nie szkołą, to treningami lub stażami weekendowymi. Bywało i tak, że przez cały tydzień chodziłam jak struta - z powodu zmęczenia - dokładnie jak schematyczny student podchodzący do sesji. Różnica była taka, że student musi zdać, a podejmowane przeze mnie działania wynikały tylko i wyłącznie z moich decyzji.

W rzeczywistości mogłam odpuścić egzaminy Aikido i skupić się na szkole. Mogłam nawet zejść z ocenami na czwórki i myślę, że nikt by nie ucierpiał. Ale postawiłam sobie cel: pozałatwiać wszystkie sprawy najlepiej, jak potrafię. 

I wiecie, co jest w takiej determinacji najpiękniejsze? Jak człowiek się zaweźmie, słowo "porażka" na ten czas całkowicie znika ze słownika.

Po prostu nie było takiej opcji. Nawet nie chodziło o ciągłe powtarzanie: "nie poddam się", by walczyć o swoje. Myślę, że po prostu nie miałam czasu myśleć o poddaniu się, tyle rzeczy było do zrobienia. Skupienie na celu pozwala nie dopuścić do rozproszenia uwagi. Wstaję rano, idę do szkoły, piszę sprawdziany, wracam, uczę się, idę na trening, wracam, uczę się. Przypominało to trochę rutynę, choć w mojej opinii wcale nią nie było. Rutyna sprawia, że skupienie znika, a ja uparłam się, żeby do tego nie dopuścić. Surowo szkoliłam własną koncentrację.

Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia, jak dotrwałam do końca. Całości dopełnia fakt, że Aikido jest dla mnie czymś więcej niż pasją - jakby drugą duszą. Stres przed egzaminami sprawiał, że dopadały mnie złe nastroje i nieraz ciężko było się z nimi uporać. A jednak udało mi się i odebrałam swoją lekcję. Oczywiście wszystko dzięki trenerowi, który bez słów po raz kolejny dał mi porządną lekcję zarówno na temat Aikido, jak i samego życia.

Myślę, że sęk jest w nieświadomości. Dopóki nie podjęłam działań, nie wiedziałam, ile mnie czeka. Nie analizowałam tego, ile pracy przede mną, tylko skupiałam się na tym, co tu i teraz, na każdym pojedynczym kroku prowadzącym do celu. Dzięki temu nie przerażała mnie droga, jaką miałam jeszcze do pokonania. 

Poza tym, jak to się mówi, nie narzekaj, że idziesz pod górę, jeśli zmierzasz na szczyt :)

Najpierw egzaminy gimnazjalne. Miałam wcześniej naprawdę sporo próbnych, a więc sama byłam zaskoczona tym, że podeszłam do tego zupełnie bezstresowo. Zazwyczaj jestem osobą, która stresuje się nawet zwykłą kartkówką, a tymczasem wyglądało na to, że byłam jedyną, która obudziła się w dniu egzaminów w dobrym nastroju. Zastanawiałam się, czy to nie dziwne, ale nawet próby wywołania stresu spełzły na niczym. Zupełnie jakby jakaś siła z góry dała mi niezachwianą pewność, która pchała mnie do działania. Wykorzystałam ją, a potem dziękowałam Bogu za ten wspaniały dar.

Potem treningi, kolejne egzaminy i podciąganie ocen. I udało się! Nastał dzień wyjazdu na wakacje, a wszystko wyglądało tak, jakbym otrząsnęła się z transu. Skupienie odcięło bodźce dochodzące z zewnątrz, a kiedy dotarłam do celu, wybudziłam się ze snu. To było niezwykłe uczucie. Niesamowite. Świadomość, że już po wszystkim, że całe dziesięć miesięcy stresów, działań, zawziętości naprawdę dało efekty... to uczucie nie do opisania. Życzę je każdemu z Was.

Ktoś mądry powiedział kiedyś, że droga do celu potrafi cieszyć bardziej niż jego osiągnięcie. I coś w tym jest. Kiedy już ochłonęłam, euforia się ulotniła, poczułam się... lekko zagubiona. No bo jak to, już po wszystkim? To co mam teraz ze sobą począć? Znów potrzebowałam paru dni, by zrozumieć, że nadszedł czas na odpoczynek. Wraz z nadejściem września przyjdzie moment, by obrać nowy cel.

Żeby nie było tak kolorowo (bo przecież żaden ze mnie superbohater) dodam, że zdarzały się również nieprzyjemne upadki. Gorsza ocena wiązała się z nadrobieniem materiału, a to zabierało dodatkowy czas. Jeden wyjazd sprawił, że opuściłam dwa dni w szkole, a temat był tak niezrozumiały, że prawie podarłam przemoczony łzami podręcznik od biologii. Zmęczenie po treningu potrafiło wywołać frustrację, która zżerała od środka. Nie było łatwo.

Ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Życzę każdemu z Was takiej determinacji, siły i odwagi do podejmowania wyzwań. Strach zawsze jest obecny w naszym życiu, ale sztuka poskramiania go przynosi niezwykłe efekty. Niemały kawałek drogi już za mną, ale jeszcze większy - przede mną. Teraz poświęcam dużo czasu na regenerację (bardzo potrzebną, uwierzcie), by zaraz ruszyć dalej, upadać i się podnosić. To takie proste sentencje, które potrafią nas irytować, kiedy słyszymy je po raz setny, ale naprawdę działają.

Nigdy się nie poddawaj.

Walcz do końca.

Wstawaj po każdym upadku.

Banalne, acz prawdziwe. I tego nam wszystkim życzę! :)

Komentarze

Popularne posty

Dla mojej ulubionej klasy...

Literatura - niedoceniany skarb wartości

Ból - nasz wróg czy sprzymierzeniec?