Dr House - lekarz, diagnosta i... psycholog?
Jestem prawie pewna, że nie istnieje taki człowiek, który nie wiedziałby, kim jest doktor House. W dzisiejszej dobie telewizji i internetu specjalne dzieła kina i literatury są wyjątkowo nagłaśniane - takie jak "Gra o Tron" czy właśnie "Dr House". Dziś co nieco na jego temat.
Nie wszyscy oglądali, nie wszyscy wiedzą. I oczywiście nie muszą. Ale nie wytrzymam już dłużej bez wyrzucenia tego z siebie! :)
Z góry powinnam zaznaczyć, że nie lubię medycyny. Nigdy nie chciałam iść na tzw. biol - chem; wybrałam profil humanistyczny. Myśl o zostaniu lekarzem nawet nie przyszła mi do głowy. Zawsze wolałam pisać i czytać niż uczyć o anatomii ludzkiego ciała. A jednak pewna osoba gorąco poleciła mi ten serial, a ja zaczęłam się zastanawiać: co w nim jest takiego niesamowitego, skoro porywa tyle tysięcy widzów? Nic nie kosztowało mnie sprawdzenie tego. Więc obejrzałam pierwszy odcinek.
Póki co jestem na trzecim sezonie.
Sama nie wiem, kiedy ten serial tak mnie wciągnął. Zupełnie jakbym zaczęła oglądać i nie mogła przestać. Raczej nie jestem zwolenniczką oglądania setek seriali, bo zajmuje to bardzo dużo czasu, ale "Dr House" zrobił wszystko, by stać się wyjątkiem. Zdaje się, że rodziców bawi moja ekscytacja tym topowym serialem...
W porządku, to świetnie, że grono fanów szerzy się coraz bardziej, ale co jest w tym wszystkim takiego niesamowitego? Dlaczego "Dr House" porywa tysiące ludzi? I jakim cudem tak bardzo pochłonął początkującą humanistkę?
Po pierwsze: profesjonalizm. Amerykański szpital jest ogromny, doskonale wyposażony oraz bardzo sprawny w działaniu. Personelu nie brakuje, jest miejsce na każdy gabinet lekarski. Sprzęt medyczny to rzecz, którą naprawdę można się pochwalić (wybaczcie, nie znam nazw tych wszystkich maszyn). Niczego tam nie brakuje. Wszędzie znajdują się pełne arsenały strzykawek, płynów i kroplówek. Po prostu medyczne bogactwo!
Po drugie: wiedza merytoryczna. House ma zespół trzech lekarzy, którzy pomagają mu leczyć trudne przypadki. Wydaje się, że są oni najlepsi w swoim fachu. Znają każde objawy i skutki danej choroby, niejednokrotnie takiej, której nazwy nie da się wymówić. Potrzebują chwili na sprawną ocenę, jaki lek podać w przypadku takiego czy innego schorzenia. Nazwy, jakimi rzucają podczas swoich sławnych "burzy mózgów" namawiają wręcz do zastanowienia się, jak daleko medycyna europejska znajduje się za tą amerykańską. Często w grę wchodzi oczywiście nowotwór, ale House nigdy nie waha się ingerować głębiej, kierując się tylko sobie znanym przeczuciem.
Po trzecie: niekonwencjonalność. House przypomina mi zwolennika medycyny naturalnej, który został zmuszony do pracy w szpitalu na Zachodzie. To nie znaczy, że nienawidzi swojej pracy - jest dla niego całym życiem. Mimo to wielokrotnie zdarzały się sytuacje, kiedy intuicyjnie wiedział, co dolega pacjentowi, lecz nie mógł tego wyjaśnić, a ścisła dokumentacja szpitalna prowadzona przez dyrektorkę surowo zabraniała bezpodstawnych działań. To coś jak lekarz medycyny niekonwencjonalnej używający środków medycyny konwencjonalnej. House nie kieruje się wynikami badań. Jego stery przejmuje inteligencja w parze z intuicją, a on angażuje się w przypadek całym sobą.
Po czwarte: psychologia. W każdym osobnym przypadku występuje pierwiastek ludzki, który determinuje działania pacjentów i stanowi niemalże połowę akcji. Standardowe powiedzenie House brzmi: "Everybody lies" (pol. "Wszyscy kłamią"). I choć brzmiałoby to jak pesymistyczny pogląd cynicznego człowieka, w rzeczywistości jest to prawda, która uratowała życie większej części pacjentów House'a. Najpierw sami kłamią, żeby prawda nie wyszła na jaw, by nie musieć się wstydzić, a potem przychodzi House i stwierdza, że albo człowiek przyzna się do prawdy, albo umrze. To tak bardzo ładnie wpleciona w fabułę metafora: kłamstwo zabija. Okazuje się, że każdy pacjent nie choruje tylko dlatego, że się zaraził; po drodze wychodzą takie rzeczy jak znęcanie się, zdrada czy choroby psychiczne. I kolejna metafora: żadna choroba nie dzieje się sama z siebie. Wszystko zaczyna się w głowie.
Po piąte wreszcie: postać House'a. Główny wątek całego serialu. House słynie z tego, że jest pełnym zagorzałego cynizmu pesymistą, a jego jedynym światełkiem w tunelu jest przyjaciel, onkolog. Jest jednym z tych ludzi, którzy muszą cierpieć, aby czuć, że ich egzystencja ma jakiś sens. Bycie męczennikiem jest dla niego jedyną drogą, nawet gdy ma okazję poczuć się szczęśliwy. Odrzuca wszelkie możliwości poprawy jakości życia, by nieszczęście mogło go przygnieść, a wtedy House może spokojnie uznawać je za wytłumaczenie swojej zgorzkniałości. Przy tym wszystkim jest bardzo inteligentny i ma ogromną wiedzę. Kolejna metafora: najciemniej pod latarnią. House potrafi rozwiązywać problemy innych ludzi, podczas gdy sam swoich nawet nie chce roztrząsać. Barwna postać, która ukazuje setki osobowości w jednym.
Oprócz tego serial momentami bywa bardzo zabawny, ale też wzrusza do łez. Porusza nie tylko problemy pacjentów i House'a, lecz także jego zespołu. To bardzo rozwinięta opowieść, a żaden bohater nigdy nie jest pomijany. Do tego cała opowieść zawiera wiele ważnych przesłań, nieraz tak błyskotliwych, że człowiek nabiera powietrza w płuca, zaskoczony ich trafnością. Jedno szczególnie utkwiło mi w głowie:
Dr Wilson: On każdego roku leczy tysiące ludzi, a ty ilu? Trzydziestu?
Dr House: McDonald karmi lepiej niż matka, bo robi więcej hamburgerów?
Zachęcam, zachęcam, zachęcam!
Nic nie kosztuje, a być może pochłonie Was tak, jak mnie. Naprawdę warto!
Komentarze
Prześlij komentarz