Nowa szkoła - nowa ja!

Kochani!

Jak wiecie (albo jeszcze nie), we wrześniu rozpoczęłam naukę w dużym liceum w moim mieście, które ma cudowny, nowy budynek, wspaniałe warunki i najważniejsze: profil humanistyczny. Poświęciłam miesiąc na rozterki dotyczące tego, co wybrać: przyszłościowe mat - geo, czy mocno ukierunkowany human, po którym nie ma zbyt wielu możliwości. Nieraz ten temat spędzał mi sen z powiek. 

Ale, moi drodzy, po raz kolejny zwyciężyła pasja. Złożyłam dokumenty do klasy humanistycznej.

I jestem bardzo szczęśliwa. Być może niewiele mogę jeszcze powiedzieć, ale z pewnością zaznaczę, że nie żałuję tego wyboru. Długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że nie ma dla mnie sensu kierowanie się tym, co powinnam, a czego nie. Życie jest zbyt krótkie, by zgłębić wszystkie pasje, więc nie mogę ograniczać się jeszcze wtedy, kiedy los postawia mi okazję pod sam nos. 

Co zabawne, za każdym razem, kiedy rozmawiam z kolegami po treningu, każdy próbuje kulturalnie zareagować na to, że wybrałam profil humanistyczny. Oczywiście, szanują mój wybór, ale nie spotkałam zbyt wielu osób, które uśmiechnęłyby się i powiedziałyby, że pewnie, powinnam robić to, czego pragnę. Większości z nich rzednie mina, a po chwili zaczynają delikatnie: "A nie myślałaś może o..." i kończy się na tym, że wybrany przeze mnie kierunek może okazać się nieprzyszłościowy. Doceniam troskę tych ludzi, naprawdę, ale nie rozumiem, skąd ten sceptycyzm.

Światu potrzebni są zarówno humaniści, jak i umysły ścisłe. Ci pierwsi budują kulturę, ci drudzy - rozwijają cywilizację. Bez konstruktorów, informatyków czy architektów nikt nie skonstruowałby komputera, nie stworzył Internetu i nie zbudowałby najpiękniejszych budowli tego świata. Ale bez humanistów dbających o język i obyczaje nikt nie zdołałby porozumieć się na tyle, by tego wszystkiego dokonać. Uważam, że potrzebne są nam obie osobowości.

Trudno jednak ukryć, że fakty mówią same za siebie. Zarobki dobrego architekta są nieporównywalnie większe od tych, które dostaje, dajmy na to, redaktor naczelny. Każdy z nas chciałby w życiu posiadać stabilizację finansową, ale taki obrót spraw oznacza, że w zawodzie mniej płatnym znajdzie się więcej pasjonatów. Osobiście jestem zdania, że lepiej kochać swoją pracę i zarabiać te tysiąc pięćset miesięcznie, niż jej nienawidzić, a dostawać za nią krocie. Kształcąc się w lubianym przez siebie zawodzie możemy osiągnąć i nauczyć się naprawdę wiele, a pracując na nieinteresującym nas stanowisku jedynie coraz bardziej zanurzamy się w impasie. 

Nie wszystko jest jednak takie kolorowe. Powszechnie wiadomo, że dzisiejszy rynek wydawniczy jest mocno skomercjalizowany i przesycony książkami o nikłej wartości do przekazania. Kiedy o tym myślę, zawsze robi mi się smutno. Dziś książkę może wydać prawie każdy. Nie ma żadnych zasad dotyczących tego, że dzieło musi nieść morał, zawierać odpowiednie treści bądź czymś się wyróżniać. Taki przesyt powoduje, że coraz trudniej szukać nam pięknych utworów, niezwykłych dzieł i perełek, które przypominają, dlaczego tak bardzo kochamy literaturę. Nie będę zdziwiona, jeżeli okaże się, że liczba osób, które zraziły się do czytania po sięgnięciu po parę niewłaściwych książek obiecujących interesującą treść, cały czas rośnie.

Kiedyś sztuką było pisanie. Dziś sztuką jest znajdowanie prawdziwych dzieł w ogromnym morzu szarych utworów.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie zamierzam nagle krytykować każdej książki, która nie należy do literatury pięknej czy poważnej. Sama czytam literaturę młodzieżową, która mnie odpręża i zabiera do przyjemnego, alternatywnego świata. Ale myślę, że zgodzimy się z faktem, iż na rynku wydawniczym jest coraz więcej pozycji mających na celu tylko przyniesienie zysku. Ciśnienie podnosi mi się za każdym razem, kiedy czytam nieoryginalny opis, a potem otwieram i widzę sto pięćdziesiąt stron napisanych naprawdę dużą czcionką. Mam ochotę płakać nad dalszymi losami naszej literatury.

Aczkolwiek, jak pewnie poznaliście, jestem idealistką. Moim marzeniem jest zmieniać nasz kraj (i może świat, ale to w znacznie mniejszej skali) na lepsze. Jestem lekko niepoprawną optymistką, która zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy, by coś poprawić. Potrzebuję tylko czasu, żeby do tego dorosnąć. Ale już mogę sobie wyobrazić, jak zaczynam pracę w wydawnictwie i robię wszystko, żeby jakoś opanować rynek książki. Jak chodzę głosować. Jak biorę udział w wielu akcjach charytatywnych.

Żadna moja pomoc, choćby nie wiadomo jak wielka, nie zlikwiduje głodu na całym świecie. Mój jeden głos nie zmieni losów wyborów. A jako pracownik z pewnością nie przywrócę rynku wydawniczego do dawnej świetności.

Ale bierność oznacza zgodę. A ja nie zgadzam się na to, co się dzieje.

To takie przemyślenia idealistycznej rewolucjonistki :)

Lekko odbiegłam od tematu pod wpływem tych emocji. Za każdym razem, kiedy poruszam ten temat, coś się we mnie odzywa i porywa mnie jak fala. Niezwykłe uczucie.

W każdym razie z całego serca życzę Wam odwagi w podejmowaniu decyzji. Ja podjęłam swoją, zupełnie przeciwną do tego, co radzili mi inni i czuję się naprawdę szczęśliwa. Mam wsparcie swojej rodziny, a to przecież najważniejsze. Warto brać pod uwagę opinie innych, ale nikt nie ma monopolu na rację. 

To tyle. Miłego dnia wszystkim!

Komentarze

Popularne posty

Dla mojej ulubionej klasy...

Literatura - niedoceniany skarb wartości

Ból - nasz wróg czy sprzymierzeniec?